Andrzej wygrał walkę z koronawirusem. "Dziękuję Bogu, lekarzom i wszystkim wam za pomoc"

To były chwile, które pozostaną w ich pamięci na zawsze. Wszystko działo się szybko, nagle. Choroba ich zaskoczyła. Andrzej Slifierz poczuł się gorzej. Wiele wskazywało na to, że to przeziębienie. Ale leki nie pomagały. Lekarz rodzinny zdecydował więc, że trzeba wykonać test na koronawirusa, który niestety potwierdził ich obawy. Stan Andrzeja pogarszał się. Pojawiały się kolejne objawy. Trafił do Głogowskiego Szpitala Powiatowego. Wkrótce później znalazł się pod respiratorem, choć tego, co się wtedy działo, nie pamięta.

- Andrzej walczył o życie prawie miesiąc - wspomina Bogumiła, żona. W domu czekała na niego cała rodzina. Wychowują 4 dzieci - najstarszy z nich Max ma 12-lat a najmłodsza Julia 8-lat. Modlili się o zdrowie dla taty. Przełom w chorobie nastąpił po podaniu osocza. - Można powiedzieć, że stan Andrzeja zaczął się poprawiać - dodaje.

Odetchnęli z ulgą, gdy od lekarza usłyszeli, że po wielu tygodniach ojciec został odłączony od respiratora i przewieziony z oddziału intensywnej terapii na oddział wewnętrzny. - Dopiero wtedy odzyskał przytomność oraz świadomość. Nic więcej nie pamięta. Był zdzwiony, kiedy dowiedział się, że tyle osób o niego się martwiło, że chcieli pomóc - opowiada żona.

Wczoraj (24.11.) wrócił do domu. Była wielka radość. Polały się łzy szczęścia. - Dziękuję Bogu, lekarzom, pracownikom szpitala i wszystkim, którzy służyli nam pomocą w tym trudnym czasie - mówi nam Andrzej, który jest jeszcze słaby. Najbliższe dwa miesiące spędzi w domu. Później rozpocznie rehabilitacje, aby wiosną - jeżeli się uda - znów założyć pomarańczowo-czarny szal. Chciałby ponownie z dziećmi zasiąść na trybunach kibicując Chrobremu Głogów.

Najpierw jednak przed nimi święta Bożego Narodzenia. - Marzyliśmy o tym, aby wrócił do nas. To cud. Będzie to dla nas wszystkich wyjątkowy czas - kończą wierząc w to, że najgorsze chwile już za nimi.
RED