- To jest epidemia czy nie? - dopytuje Andrzej Buda, który w ubiegły czwartek (6.05.) jechał pociągiem z Głogowa do Legnicy. Ale na trasie, tuż przed Lubinem, okazało się, że jest awaria i trzeba się przesiąść do komunikacji zastępczej. Nikt wtedy nie protestował. - Podstawiono nam dwa autokary - przypomina sobie.
Podróżnych było sporo, do pokonania jeszcze ponad 20 km. - Kierownik pociągu zarządziła, by wszyscy wsiedli do jednego autobusu - opowiada to, co się tam działo. Wylicza, że w autobusie mogło przebywać jednocześnie 55 osób (miejsca siedzące oraz stojące). Był tłum. - Wraz z innymi pasażerami zwróciliśmy uwagę, że to niebezpieczne, bo przecież trzeba zachować jakiś dystans społeczny. Mamy epidemię. I usłyszałem, że jeżeli coś mi się nie podoba, to mogę wysiąść w szczerym polu - zdziwił się głogowianin.
Nie ukrywa, że bagatelizowanie tej sprawy go zabolało, bo pod koniec roku stracił ojca. - Zmarł na COVID 19 - zdradza. Gdy dojechał do Legnicy zgłosił sprawę do sanepidu i prokuratury. Złożył też reklamację do Dolnośląskich Kolei, domaga się zadośćuczynienia w kwocie 4 tys. zł.
RED
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz