Znana była głogowska dziennikarka, obecnie urzędniczka w wydziale promocji w urzędzie miasta, pojechała na kilka tygodni do swojej rodziny do Australii. Spędziła tam święta i sylwestra. Podróż miała zaplanowaną już wcześniej, gdy nie można się było spodziewać, co się w tym kraju będzie działo. W miejscach, gdzie się wybrała, życie przebiega normalnie i nic raczej nie zagraża jej bezpieczeństwu, ale jednak czuje się grozę sytuacji.
- Gdy 14 grudnia przyleciałam do Adelajdy, co chwilę pojawiały się na moim telefonie z australijską kartą komunikaty o nadciągającym ogniu i konieczności zachowania ostrożności - relacjonuje nam Anna Białęcka z Australii. - Budziły one we mnie lęk - przyznaje, ale miejscowi reagowali ze spokojem. Syn Anny Białęckiej ma dom na górskich obrzeżach miasta. Ogień by od tego miejsca o ok. 20 km, na szczęście strażacy szybko sobie z nim poradzili. Nie ma już tam niebezpieczeństwa. - Teraz tu jest bezpiecznie, zwłaszcza w mieście, chociaż co jakiś czas słychać syreny straży pożarnych wyjeżdżających w teren - opowiada nam głogowianka.
Zdecydowanie bardziej niebezpiecznie było w okolicach Sydney. Niemal każde wiadomości telewizyjne były poświęcone wydarzeniom w Nowej Południowej Walii, gdzie wszystko płonie. - Trudno było patrzeć na tragedię ludzi, którym ogień zabrał cały dobytek. Na cierpiące zwierzęta. O trwających tam przez wiele dni pożarach wciąż przypomina unoszący się nad okolicą smog - mówi.
Obecnie wielkie pożary są na Wyspie Kangura w Australii Południowej, a jest to miejsce szczególnie ukochane przez turystów. Właśnie tam ginie mnóstwo zwierząt: kangurów, koala, znikają w ogniu wielkie domy i piękne hotele. - Jak podkreślają Australijczycy, pożary nawiedzają ich kraj każdego lata, ale te były szczególnie liczne i intensywne. I na pewno się tak szybko nie skończą, gdyż "sezon" trwa do marca, czyli przez całe australijskie lato - relacjonuje głogowianka. Jak mówią tam telewizyjni komentatorzy, przyczyną intensywności obecnych pożarów może być suchy 2019 rok oraz jego upalna końcówka.
- Mimo wielkiej tragedii w kraju ludzie starają się żyć normalnie. Chodzą do pracy, robią zakupy, wyjeżdżają na wycieczki, chodzą do restauracji, na imprezy. Bo życie w Australii nierozerwalnie wiąże się z suszą i pożarami. - Choć zabrzmi to raczej dziwnie, tutaj ludzie do pożarów są przyzwyczajeni, choć oczywiście skutki ognia są zawsze bolesne. Prowadzone jest nawet przez strażaków tzw. kontrolowane wypalanie, które w efekcie ma zapobiec rozprzestrzenianiu się niekontrolowanych pożarów. Rozmawiałam z Australijczykami o tym, że Polacy myślą o nich, współczują im i organizują zbiórki pieniędzy na pomoc poszkodowanym i na ratunek dla zwierząt, że WOŚP zagra w Australii właśnie dla poszkodowanych Australijczyków. Najpierw widziałam i słyszałam ich zdziwienie. "W Polsce?". A po chwili wzruszenie. "Jesteście cudowni" - opisuje nam.
Wiele osób z Polski z troską myślało o Annie Białęckiej, po prostu się o nią martwiło, czy nic się jej nie stało, czy nic jej nie zagraża. - Otrzymałam kilkadziesiąt zapytań, czy u mnie wszystko ok., czy nie zagrażają mi pożary. Cieszę się, że wszystkim mogłam odpowiedzieć, że jestem bezpieczna i że spędzam tu cudowne chwile - pisze nam Anna Białęcka. Podkreśla, że ludzie w Australii dbają o zwierzęta, ogromną sympatią darzą zwłaszcza koale. - Te śliczne "misie" widziałam wiele razy pijące wodę z ustawionych dla nich misek przy sklepach lub kawiarniach. Susza im tak dokuczyła, że chętnie korzystają z pomocy człowieka i nie okazują przed nim strachu. A ludzie traktują je z czułością. Koale żywią się liśćmi eukaliptusa, drzewa najłatwiej i najszybciej płonącego, a powolne torbacze nie dają rady uciec, są więc najczęstszymi ofiarami pożarów - wyjaśnia.
Anna Białęcka w Australii będzie do 15 stycznia. - Bardzo szybko mija tu czas, mogę spędzić go w pięknym kraju, razem z moimi bliskimi. Widziałam to, czego nie można zobaczyć nigdzie indziej na świecie - krajobrazy, zwierzęta, rośliny. Mogłam poznać ciekawych, miłych i wyluzowanych ludzi. Bez względu na pożary, polecam podróż do Australii każdemu - zapewnia. Dziś leci do Sydney i nie ma obaw o swoje bezpieczeństwo. - Zobaczę jedno z najpiękniejszych miast na świecie i będę mogła się przekonać, jak żyją ludzie w sąsiedztwie z ogniem i z unoszącym się wokół dymem - pisze.
RED
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz