Za oknami słonecznie i ciepło. Nic dziwnego, że wiosenne kurtki chowamy do szafy, obuwie zmieniamy na to "lżejsze". Oni - ratownicy - od kilku tygodni pracują w ciężkich warunkach. Z maskami i goglami na twarzach. Kiedy trzeba w kombinezonach. I nie jest to wcale takie łatwe, jakby mogło nam się wydawać. - Nas obowiązuje reżim epidemiologiczny - potwierdza Jolanta Sarzyńska z głogowskiego oddziału Pogotowia Ratunkowego w Legnicy.
Bo każdy pacjent może być zagrożeniem. Wtedy, kiedy wystąpi nawet najmniejsze podejrzenie, że ten może być potencjalnym nosicielem koronawirusa, ratownicy zakładają pełne umundurowanie. - To kombinezon z ochraniaczami. I do momentu, kiedy nie przekażemy pacjenta do szpitala - najczęściej zakaźnego - to nie możemy ich ściągnąć. To duży dyskomfort. Nie możemy w tym czasie nic się napić, nawet podrapać się po głowie czy wyjść do toalety. Czasami trwa to kilka godzin - nie ukrywa.
Później ratownicy przechodzą dezynfekcję. Podobnie, jak ich sprzęt i karetka. - Kombinezony są jednorazowe. Przy ich ściąganiu obowiązują specjalne procedury. Jeden nieprzemyślany ruch może skutkować zakażeniem nas samych - dodaje.
W swoim zawodzie pracuje od ponad 35 lat. Ostrzega tych, którzy epidemię traktują tak, jakby jej już nie było. - To, że gospodarka ruszyła, to nie oznacza, że nie mamy być czujni. Myjcie ręce, zakładajcie maseczki. Dbajmy o siebie, rodziców, najbliższych i ludzi, których spotykamy na ulicy. Wirus jest mimo, że go nie widać - zachęca pani Jolanta.
Ratownicy oczywiście dziękują wszystkim tym, którzy w ostatnim czasie ich wspierają.
RED
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz