Jest coraz gorzej - co czwarty ratownik Pogotowia Ratunkowego w Legnicy jest na zwolnieniu chorobowym lub wziął wolne na żądanie. Mowa nawet o 50 osobach. Są niezadowoleni z tego powodu, że wciąż nie spełniono ustaleń zawartych w porozumieniu z 21 września pomiędzy komitetem strajkowym a Ministerstwem Zdrowia. Nie chcą dłużej czekać. Dlatego przybrali właśnie taką formę strajku. Są obawy o to, że niestety nadchodzącej nocy, ale i kolejnego dnia (6/7.10.) dostępna będzie tylko jedna karetka, która będzie obsługiwać dwa powiaty: głogowski oraz polkowicki.
Ratownicy opowiadają nam o tej sytuacji, ale wolą pozostać anonimowi. - Jest bardzo źle - nie ukrywają. Są świadomi tego, że ich zawód jest szczególny, bo przecież niosą pomoc potrzebującym. I nigdy tej pomocy nikomu nie odmawiali. Nawet w czasie epidemii koronawirusa, kiedy pracowali ponad normy. - Ratownicy też chorowali, ale ci zdrowi byli dostępni cały czas. Bywało tak, że pracowali całą dobę, bez żadnej przerwy. Wtedy padło wiele obietnic. Nikt o nas jednak nie zadbał. Musimy więc zadbać sami o siebie - wyjaśniają.
Wyliczają, że etat ratownika to około 160 godzin. Ale nikt tyle nie pracuje. Średnio to 18 dyżurów w miesiącu. - Dyżur to dwanaście godzin - wychodzi ponad 200 godzin miesięcznie, ale rekordziści pracują nawet 400 godzin miesięcznie - przytaczają statystyki. I dodają, że z jednego etatu w ratownictwie nie da się godnie żyć. - Ratownicy pracują na dwa, trzy etaty. Robią co mogą - zaznaczają. Co dalej? Chcieliśmy o to zapytać dyrekcję pogotowia, ale nie jest uchwytna, bo naglą spotkania. Z ratownikami? Spotkanie dwóch stron zaplanowano dopiero na... 14 października.
RED
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz