W codziennym życiu niewiele mamy okazji do śpiewania pełnym głosem. Jedni nucą jak dzień długi, inni nawet na mszy ust nie otwierają. Śpiew jest częścią liturgii, a zbliża się czas najbardziej radosnych pieśni. Czy z naszych gardeł popłynie pod kopułę czyste Alleluja czy cisza? - W czasie mszy słyszy się osoby, które bardzo głośno śpiewają choć nie mają słuchu muzycznego i poczucia rytmu - przyznaje Barbara Walendzik, dyrygentka chóru Gaudium z parafii NMP Królowej Polski. Ocenia, że zwyczajnie nie wiedzą, że fałszują, tak jak inni nie widzą kolorów. - W każdym jest potrzeba śpiewania, nawet jak nie ma talentów wielkich - mówi pani Elżbieta, chórzystka. Druga dodaje, że fałszowanie w kościele ma inny wymiar, jak ktoś głośno śpiewa, mocniej się modli. Albo ma tę świadomość i odpuszcza, by innym oszczędzić bólu uszu.
Dyrygentka tłumaczy, że jeśli śpiew pomaga wyrazić emocje, radość i smutek, jest potrzebny. A w kościele jest jednocześnie modlitwą, formą zbliżenia się do Boga. - Jak ktoś fałszuje, to szczególnie się modli, bo się stara na chwałę Pana Boga - dodaje żartem. Ale na mszy słychać nie tylko fałszujących, czułe ucho wyłapuje i wokalne perełki, głosy jak kryształ, zwłaszcza męskie, a przydałyby się w chórze. Chórzystki nie ukrywają, że są i księża, którzy nie mają słuchu, a potknięcia zdarzają się i chórom na konkursach. Podkreślają rolę organisty. - Fajny zachęci do śpiewania, ludzi trzeba porwać, żeby chcieli śpiewać - mówią.
Kazimierz Zielinowski, nieżyący znany organista z kilkudziesięcioletnim stażem grający w kilku kościołach opowiadał nam przed laty, że próbował już wszystkiego, łącznie z banerami. - Wcale nie fałszują, bo mało kto śpiewa - mówił. Zwracał uwagę na inny problem. Oceniał, że w czasie mszy usta otwierało może 1/10 obecnych, i to na góra dwie zwrotki najbardziej znanych pieśni. - Wszyscy siedzą jak na tureckim kazaniu, zaczynam grać i muszę ucha nastawiać, czy śpiewają, a śpiew też beznadziejny, kiedyś jak ludzie śpiewali, to był huk - mówił. Wspominał, jak jako dziecko szedł na mszę w swoim kościele, to już ze stu metrów słyszał śpiew głośniejszy niż organy. Dziś ludzie nie śpiewają nawet kolęd, a pytani dlaczego mówią, że nie mają głosu.
Pan Kazimierz obserwował nieraz zza organów czy spod ołtarza, jak ludzie siedzą biernie, jakby przyszli do teatru. - Bawią się telefonami na mszy, szczególnie młodzi, widać świecące ekrany między kolanami, to kto będzie śpiewać? - ubolewał. Tłumaczył, że gdyby w kościele było z 300 osób i gdyby wszyscy zaśpiewali, to okna by zadrżały. A tylko na meczach ich słychać. Zdaniem pana Kazimierza śpiew upadł odkąd zlikwidowano lekcje muzyki. - Jeżeli śpiew nie wróci do szkół i następne pokolenie się nie rozśpiewa, nic z tego nie będzie, naród będzie nieśpiewający - oceniał dodając, że nawet na weselach ludzie dobrze sto lat śpiewać nie umieją. A każdy śpiewać może i powinien. Choćby wkoło miały uszy więdnąć, tym za ścianą i tym z ławki w kościele.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz