Robert Sarbowski i Krzysztof Kaczmarek i ich przyjaciele Dagmara Rerus, Arkadiusz Mnich i Agnieszka Wałecka wzięli udział w akcji "100 zimnolubnych na górskim szlaku". Chodziło o to, by jak najwięcej skąpo ubranych osób doszło do Domu Śląskiego. Robert i Krzysztof przyznają, że największym problemem nie była wcale niska temperatura, a silny wiatr, którzy przekraczał czasem nawet 100 km na godzinę. Nie pozwolił im wejść na Śnieżkę, ale cel i tak udało im się osiągnąć.
Do pokonania było około czterech kilometrów. Panowie mieli na sobie buty, czapki, szorty i rękawiczki. - Na parkingu, gdzie przygotowywaliśmy się do wyjścia na szlak, budziliśmy zainteresowanie - śmieje Robert. Opowiada, że wielu pytało, czy nie jest im zimno, a niektórzy robili sobie nawet z nimi zdjęcia. - Negatywnie odbierają nas chyba tylko ci, którzy większość czasu spędzają na kanapie przed telewizorem - zaznacza.
Wspomina, że gdy szli na szczyt, w połowie drogi zacząć wiać silny wiat i padać śnieg. - Płatki uderzające o gołe ciało są jak drobne igiełki. Na swój sposób jest to nawet przyjemne - mówi. Udało im się dojść do Domu Śląskiego, co i tak było rekordem. - Mieliśmy apetyt, by wdrapać się na szczyt. Liczyliśmy, że jak trochę odpoczniemy, to pojawi się na to szansa. Pogoda jednak nie pozwoliła, bo warunki stawały się coraz gorsze - opowiada Sarbowski. Podkreśla, że najważniejszy jest zdrowy rozsądek. Dlatego postanowili, już w ubraniach, zejść na dół. - Śnieżka nam nie ucieknie - mówi.
- Nawet bez zdobycia szczytu było niesamowicie. Już dwa dni później mieliśmy ochotę tam wrócić. Niestety sezon na morsowanie się kończy, a mamy różne obowiązki - przyznaje Robert. Cała grupa była dobrze przygotowana do bicia rekordu. Wszyscy na co dzień biegają, należą do klubu i mają dobrą kondycję fizyczną. Są również morsami. - To się zrobiło modne. Trzeba jednak przestawić sobie w głowie to "coś", przełamać barierę i strach przed zimnem.
Potem trzeba zadbać o przygotowanie fizyczne. Pierwszym krokiem w morsowaniu są kilkuminutowe kąpiele w przeręblu - tłumaczy kargowianin. Dodaje, że następnie, wzorem jego i jego przyjaciół, można ruszyć w góry w ... szortach. Co później? Po zejściu na dół grupa śmiałków pojechała jeszcze morsować pod wodospad w Przysiece. Już planują kolejne wyzwania, bo jak widać, nie ma rzeczy niemożliwych.
Nasi śmiałkowie pod Śnieżką, tuż przed rozpoczęciem bicia rekordu.
Robert Sarbowski nie tylko morsuje, ale również chodzi w szortach po górach.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz