- To dramat - mówią pszczelarze. W ostatnich tygodniach zatrutych chemicznie zostało tysiące owadów. Starty są ogromne. Populacji nie da się odratować w kilka tygodni czy miesięcy, bo to może trwać nawet latami.
To nie mógł być przypadek, że z dnia na dzień padło tysiące pszczół w gminie Kotla. W Rejonowym Kole Pszczelarzy w Głogowie szacują, że poszkodowanych zostało kilku pszczelarzy, szkoda dotyczy setki uli. A w każdy z nich jest w granicach 50 tys. tych owadów. Nic więc dziwnego, że się zdenerwowali.
- Nie możemy nadal w to uwierzy. Koszmar. Brak słów, by opisać ten mord - nie przebierają w słowach. Przypominają, że przecież pszczoły są potrzebne naturze. Nie ma pszczół, nie będzie zbiorów na polach i w sadach - dodają.
Kto jest winny? Pszczelarze winą obarczają rolników, którzy mają łamać prawo. Ale nie tylko tam padają pszczoły, bo te owady podtruwane są również w mieście. - W związku z opryskami na komary, które nie działają wybiórczo - mówi Bazylii Chomiak, prezes koła. Wyjaśnia, że zgodnie z obowiązującymi przepisami nie można dokonywać oprysków na polach czy w parkach za dnia, kiedy pszczoły wylatują z uli.
- Chemia zabija pszczoły. Jeżeli taka trucizna dostanie się na pyłek, to pszczoły wlatując z nimi do ula i roznosi się wszędzie. Wtedy giną od razu wszystkie zarażone pszczoły. Te, które truciznę mają w nektarze, do ula się nie dostaną. Pszczoły zmieniają wtedy zapach, który powoduje, że są odrzucane od reszty stada. Wtedy padają pod ulem - zaznacza.
- Opryski można dokonywać wieczorem lub rano. Albo stosując takie chemikalia rozkładające się szybko w trzy-cztery godziny - dodaje Chomiak. A każda strata tych owadów jest mocno odczuwalna, bo pszczół ubywa w całym kraju.
Warto tylko wspomnie, że w ubiegłym roku ministerstwo rolnictwa wyceniło pracę pszczół tylko przy zapylaniu rzepaku na 1 mld zł.
MK
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz