Sylwia Drozd (29 l.) uważa, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Bogata, mieszka w wymarzonym miejscu, ma najlepszego konia, świetny motocykl, samochód i najprzystojniejszego faceta. I mówi, że wcale nie trzeba mieć pieniędzy, aby spełniać marzenia.
Na łące za Wojszynem w gminie Pęcław wyrósł drewniany domek. Jedna izba, bez wygód. Wszystko tu jest z odzysku. Jedno okno od kogoś, drugie znalezione. Do niedawna nie było nawet prądu. Do tego są pomieszczenia gospodarcze, w których mieszkają zwierzęta: koń, owce, kozy, kury, gęsi, koty oraz domowa świnia wietnamska Pumba, która mieszka w dużej budzie z psami. To Ranczo Łapa Kojota, które Sylwia sama stworzyła. - Na swój sposób jestem bogata - podkreśla Sylwia. Koń w zagrodzie faktycznie jest może nie najlepszy, ale właśnie taki, jakiego sobie wymarzyła. Motocykl ma już swój wiek, liczy sobie trzydzieści lat, samochód jest nowszy, bo 20 - letni. - Mając niewiele pieniędzy, jestem bogatsza niż niejeden milioner - uważa.
- Pojedzie pani za wieś i skręci w pole - kierują ludzie z Wojszyna. Faktycznie ciężko tu trafić, a i dojechać. A kiedy już się tu jest, widzi się dużą łąkę, na której spacerują zwierzęta. W oddali stoi drewniana chatka z przybudówkami. Na powitanie wychodzi dziewczyna z Głogowa, która tu przyjechała z osiedla, z bloku. Rodzice są przedsiębiorcami. Pracuje w ich firmie jako graficzka, ale zawsze marzyła, aby mieszkać na wsi, a już szczególnie, aby mieć własne ranczo. Jak mówi, ma duszę wieśniaczki. I jest buntowniczką. Chociaż jej wybory i marzenia były bardzo trudne, nie tylko do realizacji, ale także do zaakceptowania, to jednak rodzice jej pomogli. Sylwia opowiada, że samotność nie jest dla niej niczym trudnym, doświadczała jej od dziecka, w młodości, bo nie pasowała do otoczenia. Była inna. Więc rodzice kupili jej łąkę za wsią, a potem już ona zbudowała wszystko własnymi rękami, od gołej ziemi. Pomagał jej kolega. - Przyjechałam do Wojszyna na wakacje na dwa tygodnie i jestem już dziewiąty rok - śmieje się ranczerka. Na razie mieszka w domu tymczasowym, czyli praktycznie w jednoizbowym budynku gospodarczym ogrzewanym piecykiem. Przez wiele lat nie miała prądu. Bez wody bieżącej, przy lampie naftowej. - Prałam ręcznie, ale teraz mam franię. Mam też od roku małą lodówkę, ale nie mam w niej co trzymać, bo niewiele jem i nie robię zapasów. Głównie jem warzywa z ogródka, własny ser, mleko i jajka od własnych zwierząt - opowiada. - Wie pani, wieloletnie życie bez prądu uczy człowieka świadomego robienia zakupów. Nie robię zapasów, bo nie są mi potrzebne.
Początkowo Sylwia Drozd radziła sobie sama, ale trzy lata temu pod furtkę podszedł Przemek, którego wcześniej widziała w sklepie. Zwróciła na niego uwagę, bo jej się przyglądał. - Był wieczór. Przyszedł pod furtkę, wpuściłam go i... już został - opowiada, że tak zaczęła się ich historia. Pasują do siebie jak ulał. Przemek pracuje w Polkowicach. Chce tak żyć jak ona. W lipcu tego roku wzięli ślub. Do USC poszli w trampkach i w takich samych marynarkach. - Chyba robię coś oryginalnego - zastanawia się Sylwia, która zdaje sobie sprawę, że niewiele osób umiałoby żyć tak jak ona. A ona to uwielbia. Kocha swoje zwierzęta, z których większość - jeśli chodzi o psy i koty, to podrzutki, które inni porzucili. Wszystkie uratowała od zimna, głodu, a może nawet śmierci. Szuka opiekunów dla kilku małych kotków, które właśnie jej się urodziły, więc chętni mogą się zgłaszać. Ma przepiękne kury, bardzo zadbane. - Często im się przyglądam, obserwuję. To fascynujące, jak one prowadzą bardzo skomplikowane życie. Każda ma inny charakter, wciąż są czymś zajęte, coś przeżywają, nad czymś się zastanawiają - opowiada ranczerka. W takich warunkach jak żyje, ma dużo czasu nie tylko na swoje zwierzęta, ale także na rozmyślanie. Od kilku lat pisze opowiadania i książki dla młodzieży.
- Chciałabym zostać pisarką - przyznaje dziewczyna z łąki. Na razie publikuje swoje powieści na blogu "Podaj mi dłoń". - To jest powieść obyczajowa o miłości zakazanej. Moim głównym bohaterem jest były rosyjski kryminalista starszy od swojej ukochanej o 13 lat. Dzieli ich bardzo wiele, ale łączy miłość - opowiada, że gdy się jest w samotności, to w głowie powstają różne historie. - Zaczęłam pisać pięć lat temu, gdy pracowałam na wieży obserwacyjnej w Jakubowie. Samotna praca, wiele godzin w środku lasu, 43 metry nad ziemią. Piękne widoki. Najpierw dużo czytałam. Potem pisałam. Pomyślałam sobie: przecież książki piszą ludzie. Dlaczego nie ja? - wspomina. I tak właśnie powstała jej pierwsza powieść, którą niedawno zakończyła. - Zawsze byłam dobra z polskiego. Uwielbiałam wymyślać różne historie. W szkole nie miałam przyjaciół, rówieśnicy ode mnie stronili, bo byłam inna i wyglądałam jak chłopak. Zatapiałam się w świecie mojej wyobraźni tworząc w niej różne historie. W mojej głowie wiecznie powstawały różne fabuły - wspomina. Opowiadania i powieść Sylwii Drozd na razie można przeczytać na Facebooku. Teraz czas szukać wydawcy.
RED
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz