Siostra Wioletta Pitura w Tanzanii. Jako Rachela służy w zakonie Zgromadzenia Sióstr Elżbietanek. W malutkiej wiosce Maganzo, gdzie większość domów to gliniane chatki, a na drogach zaprzęgi z osłami. Od kilku dni choruje na dur brzuszny, ale - jak mówi - to nic w porównaniu z tym, co dzieje się z człowiekiem chorym na corone. - Biorę leki, chwilę poleżę i do dzieła - uśmiecha się pomimo wszystko, bo jak mówi trzeba się trzymać, żeby móc służyć ludziom. A tych ma tam wielu, bieda dotyka głównie dzieci.
Siostra Rachela zauważa, że nie ma dziś zakątka na świecie, gdzie byłoby spokojnie. - Obyśmy jako cała ludzkość wzięli sobie to jako lekcję życiową i byli potem lepsi - dodaje.
Tam gdzie jest mieszka się na "kupie" po 6-10 osób w jednej chacie, ludzie nie mają lodówek i nie mogą zrobić zapasów jedzenia na czas kwarantanny. - Czyli mają opcje - nie zarazić się, czy umrzeć z głodu? Na razie odpycham myśl, co jeszcze może się wydarzyć. Ale widzę też, że corona może tu zwyciężać, bo nie ma czasami nawet mydła - siostra zamartwia się każdego dnia.
Głogowianka otrzymała wiadomość, że Fundacja Redemptoris Misio chce zorganizować z Polski specjalny samolot dla misjonarzy w Afryce, którzy chcieliby wrócić do Polski. - Pomyślałam, że to bardzo kusząca propozycja. Ale też pojawia się pytanie. A co tutaj? Co z ludźmi jak tu wszytko zacznie się na większą skalę? Mam tak po prostu wyjechać? Rozdarte serce uspokoiłam, choć tu jestem "mzungu", czyli biały człowiek, a to właśnie postrzegany jest jako ten winny zarazie - wyjaśnia.
RED
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz