Trwa proces w sprawie odpadów: To są bzdury!

Wezwano kilkunastu świadków. Przed Sądem Rejonowym w Głogowie toczy się sprawa osób oskarżonych o przestępstwa przeciw środowisku i bezpieczeństwu powszechnemu, w tym rodziny G. Chodzi o odpady z terenów Jakubowa i Głogowa. Na sali zeznawali urzędnicy, pracownicy składowisk, a także policjant. Na początku sąd przesłuchiwał świadków mających związek z głogowską sprawą i składowiskiem przy ulicy Południowej. Przesłuchiwani podtrzymywali swoje początkowe zeznania w trakcie prowadzonego śledztwa.

Według nich, do urzędu miasta mieli dzwonić zaniepokojeni mieszkańcy w tym wędkarz i pracownik kolei, którzy informowali o wycieku dziwnej substancji do rzeki. Po tych zgłoszeniach urzędnicy dotarli do działki z odpadami.  Jeden z pracowników zeznał, że właściciele składowiska kazali mu przelewać substancje, które swoją konsystencją i zapachem przypominały farby i rozpuszczalniki, do większych pojemników, ale nie wiedział dokładnie co to za substancje.  Zeznawali też ochroniarze z Jakubowa. Jak przyznali nikt nie pokazywał im dokumentacji wwożonych substancji na teren składowiska.

- Mieliśmy swój punkt obserwacyjny. Nie wiem, co było tam zwożone - przyznał jeden z nich. Drugi natomiast z ciekawości rozejrzał się po składowisku. - Na większości były napisy w obcych językach. Pojemniki były zamknięte, choć niektóre były nieszczelne. Napisy typu "achtung" wskazywały, że są to substancje niebezpieczne. Wydzielały duszący zapach - przyznał podczas rozprawy. Jeden z oskarżonych poddał w wątpliwość jego słowa twierdząc, że nawet nie jest w stanie udowodnić, że beczki były pełne. - To, co zeznał ten świadek jest bzdurą - twierdził - Tych beczek nie jest w stanie podnieść człowiek, więc twierdzenie, że są pełne, bo były przewożone widłakiem, nie ma sensu. Poza tym, ochroniarzy nie było, kiedy tam pracowaliśmy, bo nie byli potrzebni. Po co płacić podwójną pensję, skoro pracownicy byli na miejscu i pilnowali działki - argumentował. Kolejna rozprawa 5 kwietnia.
RED