Wiadomość o tym, że znana, lubiana i szanowana ratowniczka głogowskiego pogotowia, pielęgniarka systemu, która wiele lat pracowała na intensywnej terapii, a także wśród chorych onkologicznych będących pod opieką hospicjum domowego - ma koronawirusa i jest w krytycznym stanie - rozeszła się lotem błyskawicy. - Jola? Nie, to niemożliwe! - zagrożone życie zawsze uśmiechniętej, energicznej i oddanej pacjentom Jolanty Sarzyńskiej (56 l.) odbierało ludziom mowę, był płacz i poczucie bezsilności.
- To cud, że żyję - donośny, radosny głos ratowniczki nie pozostawia wątpliwości - wyszła z tego, wraca do formy i jak nigdy wcześniej, chce się jej bardzo, bardzo żyć. - Jeśli dane było mi wrócić, to znaczy, że mam coś jeszcze do zrobienia. Co? Nie wiem, ale wiem, że kiedy odzyskam siły, nie stracę ani minuty życia - uśmiecha się ocierając spływające łzy. Jak to było, jak się zaczęło?
Była akurat na krótkim urlopie, czuła, że jest przeziębiona. Siedziała w domu, temperatura nie przekraczała 38 stopni, była pod opieką lekarską. Dla pewności, na własnych nogach, poszła jeszcze zrobić test. Dzień przed 23 października, dniem jak się okazało krytycznym, poczuła osłabienie, ale to nie był jeszcze ten najgorszy moment. - Po przespanej nocy poczułam, że coś jest nie tak, że gwałtownie dzieje się coś złego. Zadzwoniłam do dr Glińskiej, a ona natychmiast zdecydowała o zabraniu mnie do szpitala. Miałam okropne duszności, to było coś takiego jakby ktoś wlewał mi beton do płuc. Życie ze mnie uchodziło w piorunującym tempie... - to ostatnie chwile, które zapamiętała. O tym, co było dalej, wie tylko z relacji lekarzy i dokumentacji medycznej, którą kiedy czyta - nie wierzy, że jej dotyczy.
- Nie było wyjścia, umierałam, trzeba było zawieźć mnie do Bolesławca. Dziś też wiem, że nie dawano mi szans na przeżycie, co pokazywały wszystkie parametry życiowe, w tym saturacja - 27 proc. tlenu w organizmie, gdzie człowiek powinien mieć od 94 do 100. Po konsultacji z ordynatorem w szpitalu zakaźnym i spełnieniu warunku do transportu, czyli podłączenia do respiratora - zaopatrzono mnie do karetki i ruszyłam w trasę, którą tak dobrze znałam... Wiem, że obawiano się, że żywa tam nie dojadę, wiem też, że wieziono mnie na hasło - umierająca pielęgniarka z Głogowa - Jolanta Sarzyńska wie też, że już wtedy jej płuca w 98 procentach nie pracowały.
Drugie życie i powrót do tego, co było przed, to kolejne teraz wyzwanie. Fizyczne pokonanie choroby to jedno, a psychiczne obciążenie do drugie. W tym, aby się na nowo odnaleźć trzeba przede wszystkim dużo spokoju, a refleksje, kiedy było się tuż-tuż na granicy życia i śmierci nie są łatwe, bo przekraczają wszystko to, co do tej pory się przeżyło.
RED
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz