Zamknij

Żony samobójców żyją z piętnem, którego nigdy się nie pozbędą

08:15, 11.08.2019 Mateusz Komperda Aktualizacja: 08:16, 11.08.2019
Skomentuj

- Teściowa jeszcze na cmentarzu uderzyła mnie w twarz. Trudno z tym żyć, ale po takim upokorzeniu już nie patrzy się ludziom w oczy - wspomina pani Teresa. - Raczej nikt szczerze nie współczuje żonom samobójców, ludzie ciągle szukają drugiego dna - podkreśla.

- Haruję, żeby utrzymać dom i dzieci i jeszcze mam na terapię jeździć. Prywatnie, bo innej możliwości nie ma. Każda wizyta 100 zł, jak się dopcham, bo wolnych terminów nie ma. Do tego dojazd, o ile będziemy mieli czym pojechać i wrócić. No i trzeba będzie załatwiać wolne w pracy, aż mnie pewnie wyrzucą - skarży się kobieta, której po samobójczej śmierci męża sąd ograniczył władzę rodzicielską. - Żyję na cenzurowanym, a mój mąż ma to już w nosie - mówi, że dobrze wie, jak to brzmi.

Mąż się powiesił, a ona z dziećmi została bez grosza, za to z długami. Nękana przesłuchaniami i sądami. - Bo sąsiedzi lepiej wiedzieli, co się u nas działo... - pamięta każdą plotkę, z każdej się tłumaczyła. Sprawa trafiła do sądu rodzinnego, gdzie - jak mówi - sędzia w swej łaskawości podzielił winę za sytuację i śmierć męża po równo, i ograniczył jej władzę rodzicielską. - Sprawiedliwość! Ale przynajmniej kuratora mam ludzkiego - mówi Iwona* (41 l.) - Gdy mąż nie trzeźwiał, pracowałam na chleb. Sąsiedzi bardzo się interesowali. Śledzili każdy mój krok i donosili pracodawcom, że patologię zatrudnia. Nie dają mi żyć, a nie mam dokąd pójść. Wciąż słyszę komentarze za plecami - odwraca się, gdy po policzku spływa łza. - W sądzie psycholog wbił mi nóż w plecy. Napisał, że byłam współuzależniona. Dziś wiem, co to znaczy, ale nie rozumiem, kiedy z ofiary stałam się winną. Mąż był słaby i pił, a ja ponoć go nie wspierałam. A kto mnie wspierał? - pyta. - Sama potrzebowałam pomocy, ale tu nie ma specjalistów. Są tylko ci, którzy jak tryby maszyny mielą papiery, a na końcu zabierają dzieci. Strach prosić o pomoc. No i dostałam opinię, że nie nadaję się na matkę. Za mało wymagam, za dużo pozwalam. Źle, że dzieci mi ufają, bo mi się zwierzają i traktują jak przyjaciółkę, więc nie mam autorytetu - opowiada.

Gdy mąż Teresy* (58 l.) targnął się na życie, ich jedyny syn był prawie pełnoletni, więc sąd się już nie zainteresował. - Ale minęło tyle lat, a ludzie nie zapomnieli... Do końca życia będę nosić to piętno - mówi. - Przeżyłam szok. Byłam na chorobowym, potem wzięłam cały zaległy urlop, ale w końcu musiałam wrócić do pracy. To dopiero była trauma. Znajomi nie wiedzieli, jak się zachować. Unikali mnie. Oglądali się za mną i szeptali. Nikt nie patrzył mi w oczy - wspomina. Trzeba było wyjechać i na nowo ułożyć sobie życie, ale już zawsze będę żoną samobójcy - dodaje. - Teściów ostatni raz widziałam na pogrzebie. Jak zakopali trumnę, dostałam w twarz. Nie rozumiałam... Potem usłyszałam, że mąż powiesił się przeze mnie, bo... na ślubnym krawacie... Skąd to się wzięło? - rozkłada ręce. - Mąż był kierowcą. Miał wypadek i stracił władzę w nogach. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Wszystko spadło na mnie, więc nie miałam czasu się nad tym rozczulać. Dziś pewnie by się leczył, ale wtedy ani on, ani my nie otrzymaliśmy pomocy. Mam wyrzuty sumienia, gdy pomyślę, o ile byłoby mi łatwiej, gdyby w tym wypadku po prostu zginął... - zawiesza głos. - Ale mówią o mnie "ta, której mąż powiesił się na klamce" i dla nich zawsze będę winna - wzrusza ramionami.

W trzeciej historii jest miłość i poświęcenie, bo dramatyczna śmierć przyszła po latach choroby. - Dawne dzieje, do których nie chcę wracać, a już na pewno nie przypominać ludziom, choć oni nie zapomnieli... Oj nie! - broni się Anna* (69 l.), emerytka ze wsi. - Nawet nie pomyślałam, że to się tak skończy... Choć PRL był w rozkwicie, to była miłość jak ze starego romansu. Byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy dwie piękne córki. Potem mąż zachorował. Latami tułaliśmy się po szpitalach, ale z czasem już nikt nie dawał nadziei. Wtedy wszyscy nas opuścili. Cierpiał, a ja razem z nim. Pewnie nie miał już siły - wspomina. Lata mijają, a ona żyje samotnie na uboczu. Niby nie dała się zaszczuć i potrafiła pogodzić się z losem, bo jak mówi - rozumie i szanuje decyzję męża. - Przecież nikt z nas nie wie, ile bólu jest w stanie znieść, póki go nie doświadcza. - Mam tylko najbliższych sąsiadów, którzy mi pomagają, córki i wnuki, które czasem mnie odwiedzają - wylicza. - Nie byłam już najmłodsza - puszcza oko. - Nawet nie pomyślałam, żeby na starość jeszcze kogoś znaleźć zwłaszcza, że jak stałam się tematem plotek, jestem jak trędowata. Nietykalna - mówi.

Samobójstwo to tabu. Choć za każdym samobójcą kryją się bliscy, których życie na zawsze pozostanie naznaczone tragedią, na ogół milczą. Główny Urząd Statystyczny podał, że w 2016 r. odnotował 5 tys. 405 samobójstw, w tym tylko 767 kobiet (ok. 15 proc.). Prób samobójczych było niemal dwa razy więcej. W statystykach Unii Europejskiej plasujemy się pod tym względem na trzecim miejscu. W naszym kraju ktoś odbiera sobie życie co półtorej godziny, a aż 83 procent samobójców wybiera powieszenie - mężczyźni niemal zawsze.
EI
* imiona bohaterek zostały zmienione

(Mateusz Komperda)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%