Wyciągaliśmy bomby gołymi rękami i ładowaliśmy je na przyczepkę. Nie to co teraz – saperzy mają nowoczesny sprzęt i zabezpieczające kombinezony jak kosmonauci – porównuje dawne i współczesne czasy Zygmunt Leśkiewicz. Najstarszy głogowski saper. Pana Zygmunta, lat 92, można bardzo często spotkać na spacerze w Parku Słowiańskim. Kto by pomyślał, że drobny starszy pan ma takie zasługi wojskowe.
A jednak, okazuje się, że własnymi rękami w latach powojennych rozminowywał nie tylko Głogów, ale także całą zachodnią Polskę wzdłuż granicy. Kiedy te tereny były dosłownie naszpikowane powojennymi pozostałościami. Wszystko dokładnie pamięta.
Wtedy saperzy ryzykowali życie
– wspomina, że służba była ciężka i niebezpieczna. W całkiem innych warunkach niż obecnie.
Zygmunt Leśkiewicz jest oficerem w stanie spoczynku. Ostatnie 16 lat służył w Głogowie, w 5. Brygadzie Artylerii Armat (rozwiązanej w 2001 roku).
Przyjechałem do Głogowa w 1966 r., przenieśli mnie z Gorzowa Wielkopolskiego, do sztabu, w randze kapitana
– opowiada swoją barwną historię sapera. Pan Zygmunt jako 15 – latek przyjechał z rodziną do Polski ze Lwowa. Zamieszkali w Żarach, a pan Zygmunt zapragnął się kształcić właśnie na sapera – w Oficerskiej Szkole Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu. Studia skończył z wyróżnieniem, jako podporucznik, w książeczce ma same oceny bardzo dobre. Był 1954 rok, a on miał zaledwie 23 lata...
Dostałem skierowanie na dokształcanie do Warszawy, na kurs specjalny. Ale bardzo chciałem pracować blisko rodziny, więc po tym kursie skierowali mnie właśnie do Żagania, do 11. Łużyckiej Dywizji Zmechanizowanej, a potem do 16. Batalionu Saperów w Żarach. Dostałem tam pluton rozpoznawczy, którym dowodziłem
– opowiada. Saper już wtedy musiał być wszechstronnie wyszkolony. Pan Zygmunt zrobił kurs spadochronowy i został skoczkiem spadochronowym wojsk powietrzno-desantowych.
Mam zaliczone 32 skoki ze spadochronem z wysokości 600 metrów, a z balonu na uwięzi z 400. To była niebezpieczna, ale piękna przyjemność
– wspomina swoje skoki z samolotów śmigłowych. To jeszcze nic, bo ma też uprawnienia nurka.
Dla sapera to konieczność. Choć nie nurkowałem, co najwyżej schodziłem np. do rzeki, aby sprawdzać jej dno
– mówi.
W tamtych latach jego pluton rozpoznawczy miał do obsługi 16 powiatów. Było gęsto od niewybuchów, saperzy pracowali od rana do nocy. Codziennie mieli zgłoszenia z wielu miejsc. Pan Zygmunt wspomina, że najwięcej tego było między Złotoryją a Wilkowem – na tzw. górze śmierci szklane poniemieckie miny przeciwpiechotne. Koło Żagania było sporo min moździerzowych, które także często były spotykane w Głogowie, gdzie pan Leśkiewicz przyjeżdżał ze swoim plutonem.
Najwięcej ich było na działkach poniemieckich na ul. Wojska Polskiego i na Obrońców Pokoju, a także na os. Hutnik
– mówi.
Dziś wojsko ma tak nowoczesny sprzęt, samochody, że nie mieści się w głowie. Wszelkie udogodnienia, specjalne ubrania i zabezpieczenia. My mieliśmy przyczepkę 1 – osiową doczepioną do samochodu ciężarowego. Na przyczepce było nasypane trochę piachu i żwiru. Zwykle czterech saperów siedziało na pace, a ja z kierowcą w kabinie ciężarówki i tak się jechało. Mieliśmy takie drewniane dyle pokładowe, którymi wtaczało się bombę na przyczepkę
– pamięta. Opowiada historię z lat 50., gdy saperzy dostali wezwanie od powiatowej rady narodowej z Głogowa. Tam gdzie jest obecnie bank przy al. Wolności stała kamienica, w jej piwnicy w trakcie rozbiórki znaleziono bombę.
W piwnicy znaleźliśmy niewybuch bomby lotniczej z czasów wojny, był wbity w grunt i widzieliśmy tylko lotki. Cóż, pracowało się wtedy gołymi rękami. Trzeba było wszystko robić ostrożnie, delikatnie jak w aptece. Oskrobaliśmy ziemię wokół, żeby bomby nie ruszyć i we czterech ją delikatnie wyciągnęliśmy. Ponieważ była ciężka, to ją turlaliśmy, a potem po tych dylach załadowaliśmy do przyczepki. Tak przejechaliśmy z nią przez całe miasto, potem zawieźliśmy ją aż pod Zgorzelec, gdzie w wyrobisku po kamieniołomie ją zdetonowaliśmy
– mówi, że to była wyjątkowa sytuacja, bo inne, mniejsze niewybuchy, saperzy wysadzali na poligonie w pobliskim Górkowie albo bliżej – w bunkrze za drugim mostem na Odrze. Zatrzymywali wtedy ruch na drodze i: bum! Takie były czasy.
Jeździło się non stop, nocowało na komisariatach milicji, a raz nawet spaliśmy w zakładzie karnym w Wołowie
– Zygmunt Leśkiewicz przyznaje, że za udział w tych działaniach ma medale.
Ale to były czasy
Brał także udział w rozminowywaniu lasów nad Nysą Łużycką, gdzie było pobojowisko z masą poradzieckiej amunicji powbijanej w ziemię. Ludzie tam chodzili na grzyby, na jagody i przy okazji znajdowali amunicję, a to były takie czasy, że nie każdy sobie zdawał sprawę czego nie można z nią robić. Niektórzy próbowali palić w ogniskach i kończyło się nieszczęściem.
Pracowaliśmy tam ze dwa tygodnie, spaliśmy w lesie na gołej ziemi, pod pałatkami – czyli takimi płaszczami narzucanymi na ramiona. Z nich się robiło taki jakby namiocik. A to był wrzesień, nie tak ciepło
– wspomina. Pan Zygmunt rozbroił tysiące pocisków artyleryjskich, min, różnej amunicji razem z 16. Batalionem Saperów. Do jednostki w Głogowie przyszedł w 1966 roku. Był jednym z założycieli 8. Pułku Pontonowego. Odszedł na emeryturę na początku lat 80. w stopniu majora.
Jestem samodzielny i cieszę się każdą chwilą życia. Moja służba nauczyła mnie radzenia sobie w trudnych sytuacjach, więc łatwiej mi pokonywać wszelkie trudności, bo jestem zahartowany i nic mnie nie złamie. Kiedyś być saperem to było wyzwanie
– mówi, że z chęcią wspomina dawne czasy.
(DN)
2 0
Dziekuję za pana Służbę
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu myglogow.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz