Bardzo przykra wiadomość. W wieku 106 lat odeszła Maria Dominiak, jedna z najstarszych mieszkanek naszego miasta. Dzisiaj (18.08.) jest jej pogrzeb.
Tę przykrą wiadomość podało stowarzyszenie Głogowska Edukacja Kresowa. Pani Maria zmarła 15 sierpnia. Pogrzeb odbędzie się dziś o godz. 14 w kaplicy na cmentarzu przy ul. Świerkowej na Brzostowie, natomiast pani Maria zostanie pochowana na starym cmentarzu przy ul. Legnickiej.
Maria Dominiak była Kresowiaczką, bardzo dobrą i serdeczną osobą. Także bohaterką wspomnień spisanych w tomie GEK pt. „Od kraju lat dziecinnych do terra incognita. Odyseja kresowych osadników ziemi głogowskiej w świetle relacji autobiograficznych” pod red. J. Walczaka i J. Pakuzy.
Dziękujemy Pani Mario, że mogliśmy się spotkać, rozmawiać, wspólnie śmiać i żartować oraz poznać niezwykłą historię Pani życia
czytamy na FB Głogowskiej Edukacji Kresowej.
O tej niezwykłej osobie ponad rok temu pisał Tygodnik Lokalny Głos Głogowa. Miała wtedy 104 lata. Oto fragment tego tekstu:
Urodziła się 20 sierpnia 1917 roku daleko stąd. Ponad cztery lata temu na setne urodziny przyjechało do niej 40 gości, było przyjęcie. A ona napisała wiersz:
Dziękuję serdecznie wam moi goście kochani, żeście tak o mnie wszyscy dziś pamiętali. Ja na ten dzień 100 lat czekałam. 100 lat czekać warto było, tak mi z wami jest dziś tu miło. Ja wam też życzę tego wszystkiego najlepszego, żebyście zawsze szczęśliwi byli i jeszcze dłużej niż ja żyli.
Takich wierszyków pani Maria zna dziesiątki. Ma bardzo dużo pomysłów i dobrą pamięć. Tworzy je wieczorami na różne okazje i wszystkie pamięta. Potrafi wyrecytować, gdy się ją o to poprosi. Ma także wielkie poczucie humoru.
Bardzo lubię pić kawę. Jedną piję rano, drugą po południu. Powtarzam córce, żeby mi do trumny dała duży termos, tak żeby mi na długo starczyło
śmieje się. W ogóle jest bardzo wesoła i zazwyczaj uśmiechnięta. Jej losy są opisane w najnowszej książce wydanej przez stowarzyszenie Głogowska Edukacja Kresowa ”Od kraju lat dziecinnych do terra incognita”. Książkę niedawno dostała w podarunku od prezesa GEK, doktora Jana Walczaka, który spisywał jej losy.
Razem ją teraz czytamy
– mówi jej córka Danuta Sypniewicz.
Ja czytam na głos, mama słucha. Mama widzi dobrze, lecz już nie może sama czytać
– dodaje. Jej mama ma za to bardzo dobrą pamięć. Wszystko dokładnie pamięta, każdy ułamek swego długiego życia. Nawet wierszyk patriotyczny „Modlitwa polskiego dziewczęcia”, inaczej zwana katechizmem polskiego dziecka, którego uczyli ją w pierwszej klasie szkoły podstawowej.
Wiem ja, bo mi o tem mama powiedziała, żem dziecię tej ziemi, żem jest Polka mała
– tak to się zaczyna.
Gdy wspomina młodość, to płacze, bo była bardzo trudna i smutna. Przeżyła naprawdę bardzo smutne chwile. Strach, samotność, niepewność, biedę. Mieszkała z rodziną w wiosce Nielepkowice, powiat Jarosław, województwo lwowskie. Miała dwie siostry i czterech braci, z których żyje dziś tylko najmłodszy.
Mój tato wyplatał przepiękne kosze wiklinowe. Miał bardzo dużo zamówień. Niestety straciłam go bardzo szybko
– wspomina. Opowiada, że przez jej wioskę przepływa rzeka San, na której była granica. W trakcie wojny po jednej stronie Sanu byli Ruscy, a po drugiej Niemcy.
Nasza wioska była duża, liczyła 170 numerów. 20 rodzin było ukraińskich, dwie żydowskie, a reszta Polskich. Ruscy zabrali całą moją rodzinę i wywieźli bydlęcymi wagonami do Besarabii. Ja uciekłam na druga stronę Sanu do cioci, uratowałam się, ale zostałam sama i przez wiele lat nic nie wiedziałam o rodzinie. Myślałam, że zginęła
– opowiada.
Potem, z opowiadań matki i rodzeństwa, dowiedziała się, że jej rodzinę wieźli bydlęcymi wagonami przez trzy tygodnie aż za Rumunię – bo Besarabia to była kraina historyczna we wschodniej Europie, między Dniestrem a Prutem. To było w lutym, w niezwykle mroźną zimę. Ludzie umierali w tych wagonach. Jej tato stamtąd już nie wrócił.
Tato od czasów, gdy walczył w I wojnie światowej był chory na nerki. Nie wytrzymał tej podróży. Nigdy już go nie zobaczyłam. Nigdy mu nie mogłam zapalić znicza na grobie
– jak o tym mówi, to płacze. Jej rodzina w czasie drugiej wojny się pogubiła. Wie, że najstarszy brat został powołany do wojska, walczył pod Monte Cassino, a potem prawdopodobnie wyjechał do Kanady. Ślad po nim zaginął, kontakt się urwał. Ona została sama, przez trzy lata pracowała w sklepie we Lwowie, a potem przyjechała na Ziemie Zachodnie.
Myślałam, że moja cała rodzina zginęła – opowiada, że po wojnie mieszkała we Wrocławiu.
Pracowałam w barze Odra na stacji PKP. Pewnego dnia właśnie skończyłam nocną zmianę, a wtedy pociągami jeździło mnóstwo ludzi, i w dzień, i w nocy. Zmywam naczynia, patrzę, a tu idzie mój brat. Myślałam, że to sen, ale brat się do mnie uśmiechał. Rzuciliśmy się sobie w ramiona, ludzie na nas patrzyli, a nas to nie obchodziło. Byliśmy szczęśliwi, że się odnaleźliśmy
– opowiada, że brat wrócił z robót w Niemczech i ją odszukał.
Razem z bratem pojechali do wsi Słone pod Głogowem i tam zamieszkali. Przez dwa lata wspólnie prowadzili gospodarstwo rolne. On znalazł żonę, a ona męża. Ślub obu par był w jednym dniu, a pani Maria z mężem przeprowadzili się do Bądzowa.
To były inne czasy. Inne problemy i bieda
– mówi, że potem zmieniali zamieszkanie, lecz najdłużej byli w Radwanicach i pracowali w roszarni. Z Radwanic przeprowadzili się do Górkowa pod Głogowem, a potem wyjechali na wschód Polski, tam, gdzie pani Maria miała swoje korzenie – czyli na Podkarpacie.
Tato zmarł 13 lat temu, gdy miał 91 lat. Wtedy zabrałam stamtąd mamę z powrotem do Głogowa
– opowiada Danuta Sypniewska, która teraz na emeryturze opiekuje się mamą.
Pani Maria się cieszy. Ma czworo dzieci, bardzo dużo wnucząt i prawnucząt. Mówi, że wszystkich ponad 20.
Wszystkie pamiętam i potrafię je nawet rozpoznać po głosie, jak do mnie dzwonią. A dzwonią bardzo często, codziennie odbieram telefony
– opowiada, że najmłodsza praprawnuczka ma teraz roczek. - Jestem mamą, babcią i prababcią, a wszyscy mnie kochają – cieszy się pani Maria.
Bardzo dobrze mi się żyje. Mam cieplutko, wszystko podane, ugotowane, wyprane i wszystkie lekarstwa. Jestem trzy razy zaszczepiona, nawet cztery, bo jeszcze na grypę. Nic mnie nie bolało, ani się źle nie czułam. Żyć nie umierać
– uważa. Gościom, którzy ją odwiedzają, życzy, żeby przeżyli ze swoją rodziną tyle lat co ona.
(DN)
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu myglogow.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz