To kuriozalna sytuacja, ale i przestępstwo. Młoda kobieta pod pretekstem opieki nad bezdomnymi zwierzętami przywłaszczyła sobie kotkę głogowian i nie chce jej oddać. Właścicielka zwierzaka zgłosiła tę sprawę policji, ale została zignorowana.
Do zdarzenia doszło w sobotę (9.09.) na os. Piastów Śląskich w Głogowie. Młoda kotka zeskoczyła lub zsunęła się z balkonu i trafiła do sąsiadów, którzy z kolei wezwali kobietę, która rzekomo opiekuje się bezdomnymi zwierzętami.
Sąsiadka powiedziała mi, że w zasadzie jej nie zna, ale miała do niej numer telefonu po tym, jak jej własny kot zaginął i ta kobieta, niby z jakiejś organizacji, przyjechała do niej o 2. w nocy, żeby pomóc szukać
- opowiada właściciel kotki - Mateusz.
Kobieta przyjechała i zabrała kota. My o wszystkim dowiedzieliśmy się po fakcie. Wzięliśmy od sąsiadki numer telefonu i zadzwoniliśmy, i wtedy zaczęło się zwodzenie
- dodaje, że poza pretensjami z jej strony, że mając kota powinien mieć też zabezpieczony siatką balkon, stanęło na tym, że kobieta wieczorem odda kota. Nie oddała jednak i przestała odbierać telefony. Na próbę kontaktu odpowiedziała esemesem. Zaczęła się wymiana korespondencji, w której właściciele kotki byli straszeni i obrażani.
- Nie mieliśmy nic, prócz tego numeru telefonu. Żadnego nazwiska ani adresu. Sąsiadka nie potrafiła nawet podać rysopisu, bo gdy ją widziała, była noc i nie przyglądała się jej, a gdy przyjechala zabrać naszego kota, w domu były tylko dzieci - opowiada Mateusz.
Jeszcze w sobotę narzeczona głogowianina zawiadomiła o tej sytuacji policję, ale usłyszała, że ma wrócić jeżeli nie odzyska kota do niedzieli. Nie odzyskała, więc w poniedziałek (11.09.) odwiedziła komendę.
- Zostałam przesłuchana przez jednego policjanta, który pisał wszystko, co mówiłam, ale nie dal mi do podpisania żadnego protokołu. Zadzwonił nawet do tej kobiety, ale nie odebrała. Skontaktował się za to z innym policjantem, a tamten powiedział, że mam sobie sama szukać tej kobiety - mówi Milena.
Głogowianie znaleźli numer telefonu na WhatsApp-ie i tak trafili na zdjęcie "porywaczki" . Zaczęli szukać m. in. przez zarejestrowane stowarzyszenia, które w okolicy zajmują się pomocą zwierzętom. Jedno ze stowarzyszeń z terenu województwa lubuskiego rozpoznało numer, ale nie wskazało osoby, która się za nim kryje. Zastrzegło jednak, że nie jest członkini ich organizacji a jedynie osoba, która "działa na własną rękę" i kontaktuje się z nimi czasem w sprawie sterylizacji zwierząt. Od jakichkolwiek innych związków z tą kobietą się odcina.
Szukający pomocy właściciela kotki zostali skierowani do Polskiej Organizacji Pomocy Zwierzętom w Nowej Soli.
- Niestety nie brakuje takich samozwańczych „pomagaczy”, którzy działają na własną rękę, nierzadko niezgodnie z prawem i szkodząc wszystkim zarejestrowanym i rzetelnym organizacjom działającym na rzecz ochrony zwierząt i pomagając zwierzętom bezdomnym - podkreśla Beata Konaszewska inspektor Polskiej Organizacji Pomocy Zwierzętom w Nowej Soli, z którą skontaktowali się Mateusz i Milena. - Zadzwoniłam do tej kobiety. Raz. Nie odebrała. Dostałam od niej jednak esemesa, w który zarzuca mi, że ją nękam. To niepokojąca reakcja - przyznaje i dodaje, że w przypadku interwencji powinno się najpierw spróbować na miejscu ustalić właściciela zwierzęcia, popytać sąsiadów, zapukać do wskazanych drzwi…A nie przyjechać, zabrać kota i wywieźć. Nawet gdyby kot potrzebował natychmiastowej pomocy lekarskiej, to należy przede wszystkim zawiadomić policję i gminę odpowiedzialną za opiekę nad bezdomnymi zwierzętami – właśnie po to, by nie zostać posądzonym o kradzież zwierzęcia - Beata Konaszewska zaznacza, że w tym przypadku złamane zostały wszelkie zasady, którymi kierują się wyspecjalizowane organizacje pomagające zwierzętom.
Zdaniem właścicieli kot przed zaginięciem był zdrowy. Kobieta, która go zabrała wynalazła mu już m. in. świerzb i chore oko. Twierdzi, że była z kotką u weterynarza, ale nie chce podać nazwiska lekarza ani przedstawić faktur.
- Jestem gotów pokryć wszelkie koszty, jeśli ta osoba faktycznie je poniosła,. Dlatego jeśli wskaże lekarza i przedstawi rachunki, zapłacę. Ale ona odmawia - zaznacza Mateusz i dodaje, że kobieta stawia warunki. - Żąda, żebym zabezpieczył balkon, bo w przeciwnym razie kota mi nie odda, bo jej zdaniem to oznacza, że o niego nie dam i jestem nieodpowiedzialny - mówi i dodaje, że walka o odzyskanie pupila trwa już tydzień, a za kotem tęskni 2-letnie dziecko. Właścicieli Mimi próbowali się odwołać do sumienia "zooterrorystki", ale bezskutecznie. Na wszelkie argumenty, prośby i propozycje kobieta odpowiada w sposób arogancki i bezczelny. Straszy koneksjami wśród policjantów twierdzi, że właściciele "bardzo źle zrobili" zgłaszając sprawę głogowskim mundurowym, pisze, że są nagrywani, że zbiera dowody na to, że zaniedbywali kotkę...
- Żaden przepis polskiego prawa nie nakłada na właściciela kota obowiązku zabezpieczania balkonu czy okien siatkami. Niektóre osoby działające na rzecz zwierząt sugerują zasadność takich rozwiązań, ale nikt nie ma prawa tego wymagać od właściciela zwierzęcia, a już na pewno nie ma prawa przetrzymywać cudzego zwierzęcia i warunkować w żaden sposób jego oddania właścicielowi. O tym, że ktoś nie nadaje się na opiekuna zwierzęcia i zakazać posiadania zwierząt domowych może jedynie sąd - podkreśla Beata Konaszewska i wyjaśnia, że nawet obywatelska interwencja w sytuacji, gdy narażone jest zdrowie i życie zwierzęcia musi się odbyć zgodnie z prawem. Powiadomiona musi być policja, a zwierzę musi trafić pod opiekę specjalizującej się w tym organizacji lub instytucji.
(EI)
1 0
To jest zwykła kradzież w stylu ekoterroru
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu myglogow.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz