Podczas Dni Głogowa będzie zagwarantowana nie tylko duża dawka świetnej muzyki, ale również śmiechu. O to drugie zadbają członkowie „Kabaretu pod Wyrwigroszem”. Z Łukaszem Rybarskim rozmawia Arkadiusz Orman.
Zacznę trochę ironicznie. W Polsce chyba łatwo być kabareciarzem, bo patrząc nawet na scenę polityczną, tematów do żartów nie brakuje.
Myślę, że jest wręcz przeciwnie i coraz trudniej być satyrykiem. To wszystko jest tak absurdalne i śmieszne, że zacierają się granice. Żeby wymyślić coś zabawnego, to już naprawdę trzeba wrócić do normalności. Kiedy zaczynamy żartować o normalnych rzeczach, to zaczyna być śmiesznie. Jednak trzeba zadać sobie pytanie: co dla kogo jest normalne, a co nienormalne? I tutaj jest problem. Nie jest łatwiej, to mogę śmiało stwierdzić.
Marcinowi Dańcowi często zarzuca się, że dużo w jego wystąpieniach jest polityki. Zdarzało się nawet, że sam mówił ze sceny do publiczności: „proszono mnie, aby było mniej politycznie”.
Tak proszę pana, bo to organizatorzy proszą, aby było jak najmniej politycznie. Nie wiedząc nawet, co będzie, już na wstępie to zaznaczają. To jest właściwie znak obecnych czasów. Występuję na scenie od trzydziestu lat. Takiego zjawiska na tak dużą skalę nie widziałem. Nie powiem, że w ogóle takich sytuacji nie było. Pamiętamy czasy, w których polityka była tematem ciężkim. Mam na myśli okres cenzury. Ale to była jasna gra. My wszyscy jako społeczeństwo wiedzieliśmy, że jest komuna, cenzura i trzeba było tak obejść temat, zrobić żart, który będzie dwuznaczny, skojarzeniowy. Natomiast obecnie widownia generalnie się nie domyśla, przynajmniej jej część, że jest taka cenzura. Społeczeństwo myśli, że mamy całkowitą wolność słowa. Sam pan przecież mówi, że jej nie mamy, bo zacytował pan organizatorów. To są tylko ludzie, boją się, że stracą pracę. Na wszelki wypadek proszą artystę, aby tej polityki było jak najmniej. Ja ich rozumiem. To jest ich praca, ludzie mają kredyty. Dlatego obecnie jest nam tak trudno. Kiedy zapytał pan na początku, czy jest nam łatwiej, odpowiedziałem wprost, że nie jest. Jeśli człowiek chce być miły i lojalny wobec organizatorów, to musi z tą polityką uważać, a przede wszystkim reagować na takie prośby. Jeżeli jakaś władza jest tylko z jednej strony, nie ma dystansu i poczucia humoru, to może się to źle skończyć.
Moim zdaniem trudniej jest występować podczas plenerowej imprezy, jaką jest święto miasta niż w kameralnej sali ośrodka kultury.
Zawsze jest trudniej z uwagi na otwarty charakter imprezy plenerowej. W takim wydarzeniu biorą udział całe rodziny z dziećmi. Część osób przychodzi, aby napić się piwa, inni chcą skorzystać z wesołego miasteczka, a jeszcze inni pragną wziąć udział w wydarzeniu artystycznym. Niestety, kabaret wymaga uwagi i skupienia. W tym momencie następuje pewna trudność. Osoby, które przyszły na występ i chcą w pełni w nim uczestniczyć, dostają trochę taką mieszankę. Z jednej strony słyszą ze sceny kabaret i żarty, a z drugiej odgłosy dobiegające z diabelskiego młyna oraz gwar ludzi siedzących pod namiotami, pijących piwa i jedzących kiełbaskę. Dlatego jest taka trudność w imprezie otwartej. Oczywiście, że lepsze są występy kameralne, w miejscach do tego przystosowanych. Takie są czasy, że ludzie chcą też bawić się na świeżym powietrzu. Czasami jest lepiej, czasami gorzej i trzeba brać to pod uwagę. My cieszymy się, że kabarety są zapraszane na takie wydarzenia.
Czy ma pan granicę żartu, której by nie przekroczył?
Oczywiście, że mam taką granicę. Ale wie pan co? Nigdy się nawet do niej nie zbliżam. To nie są granice polegające na tym, czy to będzie wiara, czy niewiara. To są granice, które są tak oczywiste dla wszystkich i mają wspólny mianownik. Wiem, że każdy człowiek, a nie tylko część społeczeństwa, nie chciałby, aby tej granicy przekraczać. Jeśli mamy do czynienia ze zjawiskiem, z którego nie można żartować, bo część ludzi to obraża, to nie można z niczego żartować. Zawsze znajdzie się grupa osób, którą to obrazi. Chcę, żeby dobrze mnie pan zrozumiał. Dlaczego mamy możliwość żartowania z kelnerów, a nie możemy żartować z czegoś innego, co jest przedmiotem tabu? W czym kelnerzy od tego czegoś innego albo kucharze czy listonosze są gorsi? To nie są dla mnie granice, gdy ktoś mówi, że obrażam jego uczucia. W naszym kraju najłatwiej jest obrazić zawsze uczucia. To jest jakiś nasz polski wymysł. Jak można uczucia obrazić? Można człowieka obrazić, a nie uczucia. Mam takie granice, które są przeważnie związane z tym, powtórzę się jeszcze raz, że nikt nie chciałby, aby z tego żartować. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz. Jeżeli nawet żartuje się ze śmierci. Takie żarty są tylko oswojeniem zjawiska, które każdego z nas dotyczy. Niech mi pan powie, czy żart ze śmierci może być przez kogoś zanegowany?
Osobiście uważam, że nie, ale pewnie takie sytuacje się zdarzają.
Ktoś może powiedzieć: o przekroczył pan granicę i śmieje się ze śmierci. Właśnie po to ludzie chodzą na kabaret, aby między innymi oswoić tematy przykre dla siebie. To, co jest smutne dla nich, powinno stać się zabawne. W konsekwencji temat zostanie oswojony. Przyzwyczają się, że coś takiego istnieje. Co więcej, jeśli ktoś inny jeszcze o tym mówi w żartobliwej formie, to łatwiej jest znieść wszelkiego rodzaju niedogodności życia codziennego. Kabaret to przede wszystkim żart z życia codziennego i trosk, z którymi borykamy się każdego dnia. Musimy wyłapywać i obserwować na bieżąco, co ludzi boli, drażni, ponieważ życie się zmienia, media społecznościowe się rozwijają. My satyrycy mamy za zadanie wyłapywanie nowych rzeczy, które się pojawiają, dotykają ludzi, bolą i robić z tego żarty, aby im się żyło lepiej.
Kabaret też przełamuje tabu. Satyrycy nie boją się żartować z tematów, na które ludzie obawiają lub wstydzą się rozmawiać w domu. Świetnymi przykładami są homoseksualizm, kościół czy śmierć, którą pan sam wymienił.
Taka jest funkcja społeczna kabaretu. Ja ją tak rozumiem. Moim zdaniem jest to swego rodzaju misja. Żarty są potrzebne po coś. Staram się, aby żart miał zawsze mądre umocowanie, by z niego było jakieś przesłanie. Satyryk nie może się mądrzyć. Żarty powinny być inteligentne i do czegoś zmierzać. Nie może to być wyłącznie kopanie się po tyłku i śmianie się z kelnerów, o których już mówiłem. Bardzo kogoś przepraszam za te słowa, ale sam kiedyś byłem kelnerem i mam też to tego dystans.
A pana zdaniem poziom żartów w Polsce jest na przyzwoitym poziomie? Jestem fanem stand-upów i chyba dalej nie muszę nic mówić. Wiemy, jakie żarty ze sceny słychać.
Też jestem fanem stand-upów. Uważam, że jest to pytanie do każdego z nas. Wszystko zależy od tego, co się komu podoba. Oczywiście, że mam podmioty satyryczne, które bardziej i mniej lubię. Wie pan, jeden jest fanem piwa, a drugi wina.
Nawiązałem do stand-upów nieprzypadkowo. Jak można zauważyć, coraz więcej osób ze świata kabaretu wybiera tę formę satyry. Skusiły się między innymi Katarzyna Pakosińska czy Ewa Błachnio. Pan też widzi się w stand-upie?
Są takie próby, bo świat żyje stand-upem. Występuję sam i też robię stand-up. Z tym że mój różni się od stand-upu, który robię, będąc w kabarecie, gdzie są skecze przeplatane stand-upem. Ta forma satyry jest o tyle lepsza, że jest to trochę przetrawienie samego siebie. Jest mniej udawania kogoś innego, jakieś postaci. Wiadomo, że stand-up to nie jest ten artysta, który wychodzi przed widownię. Przygody, które opowiada, nie są jego sytuacjami. W większości przypadkach nie wydarzyły się w życiu. On jest trochę wykreowany, bo tak oczekuje tego widownia. Myślę też, że ludzie lubią stand-up, bo mają przed sobą osobę, która ma podobne przeżycia do nas i dowcipnie o tym mówi. Oczywiście, że jest to bardzo ciekawy, fajny zawód, bo szukamy interesujących spostrzeżeń, historii i w konsekwencji robimy z tego żart. Te historie trzeba podkoloryzować, wzbogacić, aby były śmieszne.
Czy po jakimś żarcie oberwało się panu od żony, teściowej, kolegów z pracy, czy jednak jest pan bardziej powściągliwy?
Muszę powiedzieć szczerze, że nie. Jakimś dobrym trafem udaje mi się wyjść obronną ręką. Nawet policjanci, przez których zostaję zatrzymywany do kontroli, a często z nich żartuję, mnie lubią. To dzięki temu, że nie przekraczam żadnych granic. Jeśli ludzie mają dystans do siebie, to jest im przyjemnie, że czasami żarty ich dotyczą. Chciałbym podkreślić, że nie żartuję z nich, ale z trudnej pracy, którą wykonują. Trzeba też to wszystko zrozumieć. Jeśli się mówi o czymś, to nie kpi się z tego, tylko żartuje na temat danego zjawiska.
Na koniec chciałbym zapytać o „Kabaret pod Wyrwigroszem”. Patrząc na dzisiejsze czasy i na to, jak trudno obecnie wybić się satyrykom: czy trudno było wypracować swoją markę?
Jest to zawsze trudne zadanie. Może kiedyś było ciut łatwiej z tego względu, że na rynku istniało mniej kabaretów. Natomiast trudności były z samą promocją. Pamiętajmy, że nie funkcjonowały wtedy media społecznościowe. Dostępna była jedna telewizja. Obecnie mamy różne kanały, którymi można dotrzeć do widza.
Dziękuję za rozmowę
Arkadiusz Orman
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu myglogow.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz