Zamknij

Ta praca zaczyna się od miłości. Głogowskim pielęgniarkom jej nie brakuje

10:36, 12.05.2023 . Aktualizacja: 10:48, 12.05.2023
Skomentuj

Dziś (12.05.) Międzynarodowy Dzień Pielęgniarki i Położnej. W Głogowie to cała armia zapracowanych sióstr. Jak anioł stróż są blisko człowieka od jego urodzenia do śmierci. Co sprawia, że rosną im skrzydła, a co, że opadają? Co sprawia, że myślą o rzuceniu pracy, którą kochają? Jak podnoszą się z traumy? O tym wszystkim opowiada nam Anna Lech, pielęgniarka oddziałowa oddziału chorób wewnętrznych głogowskiego szpitala.

Przy święcie wszyscy sobie przypominają, jak ważne są pielęgniarki. A na co dzień?

Przypominają sobie o nas, jak jest pandemia, jak jest święto i jak coś się dzieje, bo tak ogólnie nikt nie pamięta, że jest ktoś taki jak pielęgniarki. Tylko pacjenci o nas pamiętają cały rok. Co sprawia, że rosną skrzydła? To momenty. Wchodzi się na salę do pacjenta i słyszy „siostro, jak ja się cieszę, że cię widzę! Jak dobrze, że masz dyżur.” Te momenty są w tej pracy najlepsze, nic lepszego nie ma. Nic nie jest w stanie jej wynagrodzić. Pieniądze to jest rzecz ważna, ale drugorzędna.

A kiedy skrzydła opadają?

To jest niemoc w systemie zarządzania służbą zdrowia. Braki kadrowe, wiek pielęgniarek, duża ilość obowiązków, dużo pracy przy dokumentacji. Ograniczeń finansowych nie można przeskoczyć. Gdyby można było zatrudnić zamiast dwóch, trzy pielęgniarki, wtedy i opieka byłaby lepsza. Zawsze się tłumaczy, że są opiekunowie, są salowe, ale liczba pielęgniarek nigdy nie będzie wystarczająca dla pacjentów. A to oni są tu najważniejsi, to oni zawsze mówią, że sióstr jest za mało. My to wiemy, robimy wszystko, co ma być zrobione, ale w biegu, nie tak jak kiedyś.

Pandemia wygasa. Jak ten czas zweryfikował waszą pracę? Czy wyszłyście z niego silniejsze, czy wypalone?

Ten czas pielęgniarki częściowo wypalił zawodowo. To były ciężkie dyżury, po kilkanaście godzin. Gdy koleżanki były chore, dyżurowałyśmy w szpitalu po 24 godziny. Schodziłyśmy na osiem godzin i wracałyśmy. Wtedy człowiek nie odczuwał tego, że pracuje tak dużo. Bo sytuacja tego wymagała, bo adrenalina, bo pacjenci umierali, bo byli ciężko chorzy, bo nie było wiadomo, co nas spotka. Nasze rodziny chorowały, do szpitala nagle trafiali znajomi, którzy nigdy nie chowali. Dla nas też działy się straszne rzeczy. Mam 25 lat pracy i tego, co w covidzie przeżyłam, nigdy przez te lata nie widziałam. Takiej liczby ludzi ciężko chorych. Miałam w głowie myśli, żeby zrezygnować z tego zawodu, pójść do kwiaciarni, robić cokolwiek innego. Myślę, że wielu pielęgniarkom po tym wszystkim przydałaby się pomoc psychologiczna, i to wzmożona. Wypaliło nas to zawodowo, zmieniło nasze podejście. Mówiło się „superpielęgniarki, bohaterowie”, a za miesiąc zrobili z nas żywe tarcze. Bo ludzie umierają, bo nic nie robimy, jesteśmy pozamykani. Myśląc teraz o tym ciężkim czasie, nie potrafię do końca sobie tego usystematyzować. Jak to wszystko pogodzić? Człowiek wiele razy rozmyśla, co by zrobił, jak by się zachował. Pewnie tak samo. Zakasał rękawy i poszedł do roboty, chociaż w głowie ma tysiąc innych scenariuszy, że najchętniej schowałby się w domu z rodziną jak inni, i nie wychodził, nie narażał się i miał wszystko gdzieś.

Ale nikt tego nie zrobił.

Myślę, że to jest taki zawód, że jak ktoś chociaż trochę go nie kocha, to nie będzie się nadawał. Choćby się uczył na samych piątkach. Myślę, że w pielęgniarkach, które były przy pacjentach, ta trauma długo się nie zagoi. Wielu ludzi odeszło. Idąc przez cmentarz na groby moich bliskich, rozpoznaję nazwiska, mam przed oczami. Tam nie leży ktoś dla mnie anonimowy, tylko człowiek, którego znałam, przy którym pracowałam, z którym rozmawiałam. To byli młodzi ludzie. To tak specyficznie tkwi gdzieś w głowie, ta choroba, śmierć – nie da się o tym zapomnieć. Tak jak żołnierze wracający z misji mają stres pourazowy, mamy dokładnie tak samo.

Jacy są teraz pacjenci: starsi, zdrowsi, czy są w lepszej kondycji niż kiedyś?

Nie są w lepszej kondycji. Może są znacznie bardziej świadomi, ale jednakowo ciężko chorzy. Może nawet bardziej przez tę pandemię, medycznie są zaniedbani, bo nie zawsze była możliwość dostania się do lekarza. Myślę, że rodziny zrobiły się bardziej roszczeniowe. Bardzo spadło zaufanie do ochrony zdrowia, bo w pandemii nie każdy otrzymał pomoc, nie mógł się dostać, szpitale były przepełnione. Nie byliśmy na to przygotowani i nadal nie jesteśmy. Gdyby teraz wyskoczyła jakaś pandemia, jako społeczeństwo nadal nie jesteśmy przygotowani. Mamy mało lekarzy i pielęgniarek. Znów byłby dramat.

Czy w głogowskim szpitalu pielęgniarki jak wszędzie są coraz starsze, czy ich nie zabraknie?

My sobie kształcimy te pielęgniarki w PWSZ-cie. Uczymy je, obywają się w pracy z pacjentami na oddziale. Ale czy zechcą tutaj zostać? Nikt z nas tego nie wie.

Czy pielęgniarki w końcu zarabiają godnie?

W wynagrodzeniach dużo się zmieniło. Myślę, że w porównaniu do lat poprzednich te zarobki są dużo lepsze. Niestety ustawa o podwyżkach podzieliła wszystkie pielęgniarki. Jest zbyt duża różnica w zarobkach między pielęgniarkami na oddziale, a one wszystkie wykonują jednakową pracę. Uważam, że pielęgniarka ze specjalizacją i tytułem magistra nie wykonuje na oddziale dużo więcej niż pielęgniarka po liceum. Tych drugich jest niedużo, już kończą swoją karierę zawodową, odchodzą na emeryturę. Uważam, że przez lata ciężkiej pracy one zostały bardzo skrzywdzone przez system.

Czego pielęgniarki życzą sobie z okazji święta, z myślą o codzienności w pracy?

Sobie życzyłabym na pewno więcej cierpliwości. Chciałabym mieć więcej czasu tylko dla pacjenta, by nie musieć siedzieć i rozliczać się z dokumentacji przed NFZ-em, przed księgową, rozpisywać tych cyferek. Żebym mogła się przejść po swoich pacjentach i chociaż dzień dobry im powiedzieć. Żebyśmy miały więcej czasu dla pacjenta.

A czego życzy pani pacjentom?

Może większego zaufania do nas. Też jesteśmy tylko ludźmi, mamy rodziny jak każdy. Zawód jest piękny. Lepiej by nowe pielęgniarki nie wiedziały, jak ciężki, bo nikt by nie chciał do tej pracy przyjść. Ważna jest miłość i szacunek dla chorego człowieka. Bez tego nie przyjmę do pracy. Wszyscy wiedzą, że się nie waham, jak trzeba, wyrzucić z oddziału za brak podejścia. Tego nie da się wyuczyć.

Dziękuję za rozmowę.

(GH)

 

Na zdjęciu pielęgniarki oddziału wewnętrznego – Anna Lech (w środku), Agata Gleszczyńska i Renata Warchoł.

 

 

 
(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%